wtorek, 23 lipca 2002

Dzień 22.


  My na wschód słońca nie wstaliśmy. Po zebraniu się, zjedzeniu śniadania i nabraniu wody pojechaliśmy do Uluru – Kata Tjuta Centrum Turystycznego, gdzie zobaczyliśmy ekspozycje dotyczące kultury Aborygenów, połaziliśmy po gift shopie i wypiliśmy kawę. Potem podjechaliśmy pod samą Ayers Rock, na którą zgodnie z prośbą jej właścicieli, tym razem nie wspięliśmy się, tylko objechaliśmy dokoła przystając w kilku miejscach. Po około trzech godzinach, pożegnaliśmy Uluru (może już na zawsze) i pojechaliśmy do King’s Canyon oddalonego o niecałe 400 kilometrów. Dojechaliśmy tam na 1,5 godziny przed zachodem słońca, tak, że poszliśmy sobie tylko na najkrótszy szlak pieszy w głąb kanionu. Widoki przepiękne. Po zachodzie słońca ruszyliśmy już w kierunku Alice Springs, chcąc dojechać najbliżej jak się da. Po drodze oprócz nagminnie wyskakujących na drogę kangurów, przeszedł nam przed maską dziki wielbłąd. W nocy da się jechać maksymalnie 80 km/h, ale jest to jedyny sposób, żeby się tu jakoś przemieszczać, bo dzień jest za krótki na oglądanie i jazdę. Tak więc dojazdowe odcinki naszych podróży pokonujemy, trochę ryzykując zderzeniem z jakimś bydlątkiem, zwykle po zmroku. Jadąc zatrzymaliśmy się jeszcze w Erldundzie (zetknięcie z SH) na zatankowanie i obiad (byliśmy już strasznie głodni, bo na jedzenie też nie mamy w ciągu dnia czasu – była 2200), a następnie pojechaliśmy dalej, stając na nocleg 120 km przed Alice na Rest Arei. Byliśmy już tak zmęczeni, że Ola została w szoferce i tam spała, a ja uwaliłem się na kanapie w „salonie  tak jak stałem i tam spałem. Dopiero jak zmarzliśmy to poszliśmy pod prysznic i pościeliliśmy łóżko, kładąc się jak biali ludzie. Nie wiemy nawet, która była godzina. Tak więc, pierwszy raz zdarzyło się, że te zapiski robię nie wieczorem na bieżąco, a nazajutrz – ale przed śniadaniem.

King's Canyon
Kolory interioru

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz