czwartek, 11 lipca 2002

Dzień 10.

  I tak się stało. Piękne niebo (najbliższe źródła światła ponad 120 km stąd) – tysiące gwiazd, niestety nie dało się tego sfilmować, kamera jest jednak zbyt mało czuła. Wstaliśmy nieco później tj. o 730. Zebraliśmy się i ruszyliśmy w drogę, zatrzymując się po 1,5 godzinie na śniadanie. Reszta dnia upłynęła nam pod znakiem przemierzania kontynentu. Zatrzymaliśmy się tylko na krótko w okropnym (zakurzonym, gorącym i bez uroku) portowym Port Hedland. Tam uzupełniliśmy wodę, paliwo i wylaliśmy ubikację, wypiliśmy kawę oraz zaopatrzyliśmy się w ulotki na temat regionu i dalej w drogę. Kierunek Perth. Planowaliśmy pokonać jak największy odcinek przed następnym nocnym postojem, bo do najbliższych atrakcji, które chcemy odwiedzić jest około 900 km. Jednak po drodze postanowiliśmy odbić kilkadziesiąt kilometrów na północ, aby skosztować owoców morza w słynnej restauracji z widokiem na ocean w Point Samson. Gdy tu dotarliśmy, to zdecydowaliśmy się na pozostanie na noc. Jednak nie było dla nas miejsca w gospodzie. Tak więc zjemy tylko kolację i ruszamy dalej we wcześniej obranym kierunku. Właśnie siedzimy w restauracji i korzystając z tego, że skończyłem swojego kurczaka (wolałem nie ryzykować) już z 15 minut temu, a Ola wciąż je, piszę, bo potem będę jechać i jechać i nie wiadomo kiedy i gdzie zatrzymamy się na nocleg i może mi się już nie chcieć. Trwa to Oline jedzenie tak długo, bo zamówiła sobie pół tuzina ostryg i bardzo ciężko przechodzą jej przez gardło, chociaż skorup nie je. Każdy kęs musi bądź to zajadać, bądź to zapijać. Rarytas niespotykany. Jest 2000. Mam cichą nadzieję, że przed północą ruszymy dalej.

Góra soli w przemysłowym Port Hedland

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz