Dzień 11.
No i spędziliśmy kolejną noc na łonie natury. Jeszcze przed zatrzymaniem się na nocleg, staliśmy na przejeździe kolejowym przez który przejeżdżał pociąg z dokładnie 200 wagonami. Noce na dziko nie są niczym uciążliwym z racji tego, że mamy kibel i prysznic. Nie możemy tylko: Ola umyć włosów, ja się ogolić i niczego naładować. Po późnej dzisiaj (900) pobudce i śniadaniu, ruszyliśmy w kierunku Carnarvon, do którego dotarliśmy po przejechaniu prawie 500 km. Przed miastem lekko nas skropił pierwszy napotkany w Australii deszczyk. Dojeżdżając do Carnarvon mijaliśmy wiele plantacji bananów, pomarańczy, pomidorów i innych. W mieście uzupełniliśmy zapasy w lodówce i pojechaliśmy na tutejsze molo długości 1 mili (z kolejką wąskotorową) wzniesione pod koniec XIX wieku. Tam zrobiliśmy sobie spacer w obie strony i trochę zmarzliśmy, bo dość mocno wiało, a morze było wzburzone. W ogóle, zrobiło się generalnie chłodniej, gdyż zjechaliśmy już mocno na południe. Trzeba będzie wyciągnąć długie spodnie i zacząć chodzić w skarpetkach. Późnym popołudniem (już po zachodzie słońca) wyruszyliśmy dalej w kierunku Perth, a w zasadzie trochę zbaczając na Monkey Mia, gdzie jutro od ósmej rano chcemy czekać na plaży na przypływające do tutejszej zatoki delfiny. Po drodze zatrzymaliśmy się na chwilę, aby sobie zrobić kolację Dotarliśmy na miejsce bardzo późno, bo o 2330, więc recepcja była już oczywiście nieczynna, tak, że wjechaliśmy na kemping i przebywamy na nim w zasadzie nielegalnie.
|
One Mile Jetty |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz