sobota, 20 lipca 2002

Dzień 19.

  No i nie dojechaliśmy, ale zostało nam tylko jakieś 170 kilometrów. Machniemy to rano raz dwa. Dzisiaj wstaliśmy wcześnie i poszliśmy oglądać klify – niesamowite. Takie strome urwiska, że aż dech zapierało. Później pojechaliśmy kawałek do miejsca gdzie pod to klifowe wybrzeże podpływają walenie i można je obserwować. I rzeczywiście były, tyle tylko, że była gęsta mgła i niewiele było widać. Raz tylko widzieliśmy jak wynurzył się ogon (koniec walenia) i raz grzbiet jak wydychał powietrze. Słychać je za to było cały czas bardzo dobrze – musiało ich być co najmniej kilka. Wyjeżdżając od waleni, wjechaliśmy w rój, prawdopodobnie szarańczy. Było to niesamowite. Jechaliśmy przezeń kilka kilometrów i całe setki rozbijały się nam na szybie, a wokół pociemniało – tyle ich było. Później to już w zasadzie cały czas jazda (885 km). Po drodze przejeżdżaliśmy przez Fruit & Vegetables Inspection, gdzie inspektor sanitarny zabrał nam jabłka. Aby nieco skrócić drogę do Coober Pedy, postanowiliśmy nie dojeżdżać aż do Port Augusta (PA) by wjechać na Stuart Highway (SH), tylko skręcić w Wirrulla na drogę bez asfaltu i nią dojechać do SH kilkaset kilometrów powyżej PA (zaoszczędzone około 400 km). Na nieszczęście droga okazała się w tak fatalnym stanie, że średnia prędkość na niej wyniosła około 60 km/h (a było tego 300 km i tylko dwa minięte w tym czasie samochody) i do tego wytrzęsło nas niemiłosiernie, tak że pospadały nam poduchy, siedzenia z kanapy i nawet otwarła się lodówka z której wysypało się nam jedzenie. Ale i tak się opłaciło, bo nie dość, że zaoszczędziliśmy trochę czasu, sporo paliwa to przede wszystkim widzieliśmy kilka wombatów przebiegających, a właściwie przechodzących nam przez drogę. Niestety nie zdążyliśmy żadnemu z nich zrobić zdjęcia. Teraz jesteśmy już wreszcie na SH, czyli na asfalcie (hurrrrrra) i kładziemy się spać na przydrożnej Rest Arei.

Poranek przy klifach
Poranek przy klifach

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz