niedziela, 21 lipca 2002

Dzień 20.

  Do Coober Pedy dotarliśmy przed południem i od razu wjechaliśmy na punkt widokowy, aby obejrzeć miasto z góry – nie zmieniło się zbytnio od naszego ostatniego pobytu. A swoją drogą, to niezła frajda oglądać drugi raz te same miejsca tak daleko od domu – czuje się człowiek jakby był u siebie. Po zejściu z tarasu, odwiedziliśmy dwa sklepy z opalami gdzie Ola wybrała sobie prezent urodzinowy i gdzie kupiliśmy pamiątki dla mam. Później chcieliśmy sami spróbować szczęścia w szukaniu opali na specjalnie dla turystów do tego przeznaczonym poletku, ale raz, że nie mieliśmy sprzętu, a dwa tyle tam było pyłu i kurzu, że po skończeniu pewno byśmy się nie dopucowali i jeszcze musielibyśmy z dziadkiem Stasiem po sanatoriach jeździć (nie mamy nic przeciwko sanatoriom…). Następną rzeczą, którą obejrzeliśmy był maleńki, wydłubany w skale kościółek. Jadąc do niego udało nam się zaobserwować willy-willy (małą trąbkę powietrzną), który rozbił się o kosz na śmieci. Później pojechaliśmy parę kilometrów za miasto do Harry’s Crocodile Nest, czyli wydłubanego w skale domu Harry’ego – niesamowitego jegomościa. I dom i sam Harry wprawili nas w niebotyczne osłupienie, zresztą nie tylko nas – gdy tam przybyliśmy, z Harrym siedziała para irlandzkich turystów nieźle już dziabniętych, aczkolwiek nie tak dobrze jak sam gospodarz. Nie czuję się tu na siłach, aby opisywać dom, nadmienię tylko, że był on równie, jeśli nie bardziej perwersyjny niż Harry – główny element dekoracji stanowiły dziesiątki par majtek pozostawionych przez rozentuzjazmowane turystki. Resztę zobaczycie na filmie. Stamtąd pojechaliśmy jeszcze tylko do centrum zatankować i ruszyliśmy na prawie 800 kilometrową trasę do Uluru. Gdy opuszczaliśmy rogatki, zadzwoniła do Oli mama, co nas bardzo ucieszyło i wprawiło w jeszcze lepszy nastrój na resztę dnia. Potem już tylko jechaliśmy i jechaliśmy, i jechaliśmy, i jechaliśmy z dwiema krótkimi przerwami: jedną na przygotowanie obiadu i drugą na wypróżnienie kibla i, jak to zwykle w niedzielę, umycie wnętrza auta. Teraz stoimy w zatoczce dla trucków i szykujemy się do spania. Od kilkuset kilometrów nie było, nie wiedzieć czemu, żadnej Rest Arei i zdecydowaliśmy się tu zanocować, gdyż nie było wyraźnego zakazu (a często w takich zatokach dla trucków są zakazy zatrzymywania się jakichkolwiek innych pojazdów) i w dodatku stoją tu jeszcze dwa inne campery. Na tym miałem zakończyć, ale przypomniało mi się jeszcze, że Wy dzisiaj macie imprezę z okazji Dusiowego roczku i chcę Wam napisać, że trochę nam żal, że nas tam nie ma i już trochę tęsknimy i do Was wszystkich i do naszego domeczku i kotów no i motoru. Bawcie się dobrze, choć jak to będziecie czytać, to już dawno będziecie po zabawie, ale na pewno już planujecie jakąś inną imprezę czy grilla. Szkoda, ze bez nas…

Coober Pedy
Krajobraz wokół miasta


Dom Harry'ego - Crocodile's Nest
Z ekscentrycznym Harrym


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz