środa, 7 sierpnia 2002

Dzień 37.

  Mróz nas nie zabił, a był mróz. Nasz pomysł na przetrwanie tej syberiady był taki, że połączyliśmy nasze dwa śpiwory w jeden i wzajemnie się grzejąc (już widzę te sprośne uśmieszki i pomrukiwania) spędziliśmy noc we względnym komforcie. Myślę, że dosyć pomocne było tu ogrzewanie gazowe, gdyż na kolację jedliśmy grochówę. Po zebraniu się do kupy, ruszyliśmy w dalszą drogę do Katoomby. Po drodze zatrzymaliśmy się na śniadanie, a poza tym cały czas jechaliśmy, bo odległość okazała się nieco (400 kilometrów) większa niż się spodziewałem. Poprzedniego wieczoru Ola była już bardzo śpiąca i „trochę” mnie oszukała czytając mapę, żebym się już zatrzymał na nocleg: „To już jest niedaleko”. Tak więc, na miejsce dojechaliśmy około 1600, a nie jak planowałem, przed południem. W związku z tym o wędrówce nie mogło być mowy, zresztą i tak byśmy chyba nigdzie nie poszli, bo w Katoombie było przeraźliwie zimno, nawet w dzień. Jest to jednak już dosyć wysoko. Zafundowaliśmy sobie jedynie półtoragodzinny spacer wzdłuż klifu, odwiedziliśmy kilka punktów widokowych: na dolinę i Trzy Siostry i wróciliśmy do auta. Następnie pojechaliśmy w kierunku Canberry, chcąc po drodze zatrzymać się na kolację. Gdzieś po 40 kilometrach, mniej więcej w połowie drogi z Katoomby do Sydney, znaleźliśmy fajne miejsce piknikowe i zaczęliśmy na nim szykować wszystko do gotowania. Gdy pozostało już tylko zapalić gaz, przypomniało nam się, że wczoraj skończyły nam się zapałki. No, ale rano udało nam się rozpalić kuchenkę kawałkiem papieru toaletowego zapalonego od samochodowej zapalniczki, więc byliśmy przekonani, że i tym razem ten sposób poskutkuje. Niestety, mimo kilkudziesięciu prób nie udało nam się wzniecić ognia. Nie pozostało nam nic innego jak jechać na najbliższą stację benzynową kupić zapałki. Tak więc, Ola wzięła przykryty pokrywką i zawinięty w reklamówkę garnek na kolana (a w nim mieszanka wody, mleka, masła i pokrojonych parówek) i tak przejechaliśmy kilkanaście kilometrów. Najpierw w poszukiwaniu stacji benzynowej, a po kupieniu zapałek w poszukiwaniu kolejnego dogodnego miejsca na gotowanie. Gdy w końcu je znaleźliśmy to najpierw ugotowaliśmy i zjedliśmy kolację, a następnie wykąpaliśmy się, aby przed dalszą częścią podróży do Canberry trochę się odświeżyć. Za chwilę ruszamy. Mamy zamiar zatrzymać się na noc najdalej 100 kilometrów przed miastem, aby jutro szybko doń dotrzeć i zacząć zwiedzanie najpóźniej o 1000. Zostało nam do przejechania jakieś 300 kilometrów. Jeśli po drodze nic szczególnego się nie wydarzy, to na tym zakończę opis dnia dzisiejszego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz