piątek, 2 sierpnia 2002

Dzień 32.

  No i nas spaliło! I to naprawdę nieźle, ledwo się ruszamy i niczego nie jesteśmy w stanie się dotknąć poparzonymi częściami ciała (a te stanowią większość). Zaczęło się od tego, że po porannej toalecie dojechaliśmy do oddalonego od naszego nocnego postoju o jakieś 70 kilometrów Rosalyn Bay, skąd odchodził prom na Great Keppel Island. Dojechaliśmy tam o 900 i wtedy okazało się, że prom odchodzi o 915, a nie o 930 jak się spodziewaliśmy, a my nie jedliśmy jeszcze śniadania. Tak więc sprintem je sobie zrobiliśmy i połknęliśmy bez gryzienia, następnie szybko zabraliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i popędziliśmy kupić bilety, a potem na prom. Zdążyliśmy. Niestety na promie okazało się, że nie wzięliśmy nic na głowy oraz kremu do opalania, no ale było już za późno. Po dotarciu na wyspę zorganizowaliśmy sobie mapę i powędrowaliśmy na drugą jej stronę (wyspy oczywiście) na mniej obleganą plażę. Pogoda była cudna, słońce świeciło, wietrzyk wiał, woda cieplutka, słowem warunki idealne żeby się załatwić na cacy. Przez plażę w czasie naszego na niej pobytu (od 1000 do 1445) przewinęło się wszystkiego może z 10 osób, a tylko jedna z nich oprócz nas weszła do wody – po prostu raj. Przez większą część czasu leżeliśmy na piasku to czytając, to drzemiąc, od czasu do czasu wchodząc do wody. Gdy zdecydowaliśmy się wracać (powrotny prom odchodził o 1630) stwierdziliśmy, że chyba trochę przesadziliśmy z tym przebywaniem na słońcu, ale najgorsze miało dopiero nadejść. W drodze powrotnej trochę pobłądziliśmy i znaleźliśmy się w górzystej części wyspy porośniętej buszem. Po kilkudziesięciominutowej wspinaczce (nadłożyliśmy sporo drogi) wreszcie trafiliśmy do miejsca z którego mieliśmy wracać na stały ląd. Nie żałujemy jednak tych dodatkowych kilometrów, bo dzięki temu udało się nam spotkać dużą iguanę, która się nas nie bała i dała się spokojnie sfotografować. Na promie zaczęliśmy odczuwać pierwsze symptomy poparzenia, a gdy po pół godzinie dotarliśmy do auta, piszczeliśmy już z bólu jak zarzynane prosiaki. W uszlachetniającym cierpieniu ugotowaliśmy sobie obiad i ruszyliśmy w drogę w kierunku Brisbane. Po około 100 kilometrach zatrzymaliśmy się aby wziąć prysznic i spłukać z siebie morską sól, licząc, że to trochę uśmierzy ból. Tak też się stało, zwłaszcza, że dodatkowo wysmarowaliśmy się jakimiś Olinymi preparatami (tymi, których zapomnieliśmy wziąć ze sobą na plażę). Potem ruszyliśmy dalej w drogę i po kilkudziesięciu kilometrach zdecydowaliśmy się zatrzymać na noc na Rest Arei, bo nie najlepiej się oboje czujemy i dalsza jazda byłaby udręką. Mamy nadzieję, że jutro będzie już nieco lepiej. Do Brisbane zostało nam jakieś 550 kilometrów.

Plaża na Great Keppel Island
Manna z nieba - po prostu raj









Iguana

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz